Projekty
Edukacja bliska
Naszemu życiu towarzyszą dźwięki i obrazy postrzega¬ne na co dzień jako coś oczywistego, banalnego. Oczaro¬wanie i zachwyt pozostawiamy dla rzeczy sławnych. Stary dom, ulicę, czy podwórze małego miasteczka spy¬chamy na margines poznania. Widać to zwłaszcza tu, na Zachodzie, gdzie „wyrok historii” i ludzki osąd surowo obeszły się z przeszłością. Minęły lata i oto okazuje się, że nie wiemy nic. Wystarczy jednak rozejrzeć się, a od¬najdziemy miejsca naprawdę urokliwe i piękne, miejsca, dzięki którym można powiedzieć, że miasto ma duszę.
Tamte miejsca.
Vivos voco, martus plango, fulgura frango
Dzwony należą do owych przedmiotów, które towarzy¬sząc ludziom nabrały symbolicznego wręcz znaczenia. Rzekomo miały chronić od sztormów, burz, pożarów i diabłów; oznajmiały śmierć i narodziny. Fryderyk Schiller tak pisał o zadaniach dzwonu: „Niech głosi zgodę, cnotę, obowiązek. I stworzy w gminie serc i duchów związek” .
Świat ma swoje wielkie dzwony, znane i podziwiane: w Moskwie — Car Kołkoł, w Londynie — Lutin, w Filadelfii — Dzwon Wolności, w Krakowie — sędziwego Zygmunta. Mało kto jednak wie, że i u nas, przez 394 lata grał dzwon osobliwy, dziwnie wpleciony w losy Korfantowa. O nim chcę opowiedzieć.
W 1335 roku nuncjusz papieski, zacny Galharcelus de Carceribus sporządił dokument informujący o istnieniu kościoła w naszym mieście. Jest to jedno z wcześniejszych, zachowanych źródeł wzmiankujących o Korfantowie. Gdy skrybowie Galharcelusa przygoto¬wywali ów dokument, osada leżąca u stóp wzgórza koś¬cielnego była niewielka. Zwano ją „cichym zakątkiem” i w rzeczy samej odpowiadało to charakterowi prowadzo¬nego tu życia. Friedland był lokalnym ośrodkiem handlo¬wym, oddalonym od spraw targających regionem, stąd dzwony Kościoła Trójcy Świętej rozbrzmiewały jedynie na Anioł Pański i na jutrznię. Spokój przerwały dopiero wydarzenia 1516 roku. Oto Fryderyk Schoff z Zeiselwitz koło Neustadt morduje proboszcza miejscowej parafii.
Można sobie wyobrazić jak wielkie wywołało to za¬mieszanie. Duszpasterz tak zacnego kościoła pada pod ciosami rycerza. Sprawa wkrótce staje się głośna i trafia pod osąd księcia opolskiego Jana. Według dokumentu z l maja 1516 roku, zawartego w Registrum Wenceslai, 14 szlachciców zobowiązało się dostarczyć winowajcę przed oblicze księcia, lub wypłacić 500 dobrych, węgier¬skich, ciężkich guldenów. Czy do sądu doszło? Jakie za¬rzuty stawiano winowajcy? Nie wiadomo. Znana jest jedynie pokuta zadana mordercy, w ramach której miał on ufundować dzwon kościołowi parafialnemu.
32 lata później dzwon został odlany i przekazany gmi¬nie katolickiej. Jego fundatorem nie był jednak Schaff, lecz Adam Gotsch von Kunast und Fischbsch, pan Fried¬landu (krewny Schoffa). Dzwon Pokutny, bo tak go nazwano, pełnił odtąd szczególną rolę. Był rodzajem taliz¬manu. Opatrzony wezwaniem: „Pamiętaj głos Pana i wo¬łania archaniołów” odzywał się rzadko. Jego spiżowy śpiew słyszano tylko w szczególnych okolicznościach. To¬warzyszył Friedlandowi, gdy szły tędy obce wojska. Pa¬trzył, gdy ludność miasta dziesiątkowała epidemia dżu¬my (1680) i cholery (1855), gdy zabudowania trawiły po¬żary (1807, 1819, 1848).
W sierpniu 1914 roku dzwon obwieścił nową wojnę. Nie było to kolejne, szybkie zwycięstwo oręża pruskie¬go. Po upływie trzech lat niewielu pamiętało, o co właści¬wie walczono. Na początku lipca 1917 roku władze za¬żądały, by na potrzeby wojska, dostarczono do Niemodlina trzy kościelne dzwony: dzwon św. Ja¬na „średni”, dzwon „mały” i dzwon „śmierci”. Dzwon Pokutny, mimo że największy (ważył ok. 772 kg ) 5), został oszczędzony. Ówczesny proboszcz z Korfantowa, ksiądz Antoni Wojciech powiedział wów¬czas, iż Dzwon Pokutny „wysyła pozostałe dzwony, jak matka swoje dzieci, na szalejącą wojnę światową”. Czy „dzieci” z wojny powróciły? Źródła nie informują o tym.
Nadszedł czas pokoju. Miasto stało się ponownie „ci¬chym zakątkiem”. Mimo gorączki 33 roku, nie było tu entuzjastów ideologii faszystowskiej. Mówiono wtedy — „czarny Friedland” — to od bielał i czerni niedzielnych strojów. Nawet po wybuchu II wojny światowej, wszy¬stko tu szło swoim zwykłym torem. Smutny był rok 1942, kiedy po raz kolejny zabrano z friedlandzkiego kościoła dzwony, w tym także Dzwon Pokutny. Ludzie przepowiadali: „Jeżeli Hitler zabiera dzwony, to wojna przegrana”.
Tak kończy się historia Dzwonu Pokutnego. Po raz ostatni zagrał pewne gdzieś na froncie wschodnim. Gdy odszedł zabrał z sobą część ludzkiej historii. Ważne, by choć pamięć po nim pozostała.
Dzwony, które dziś rozbrzmiewają nad okolicą, nie są historycznie związane z Kościołem Trójcy Świętej. Pochodzą podobno z kościoła ewangelickiego, stojącego dawniej przy Placu Młyńskim. Na jednym z nich (mniejszym) widnieje data 1848, na drugim — 1922.
Marek Misztal
Dodaj komentarz